wtorek, 17 marca 2009

Świt żywych studentów

autorstwa: Dr Hyde

Tekst ukarze się w nadchodzącym numerze pisma !reVOLT.

Świt żywych studentów1

Internetowe poszukiwania często wprowadzają mnie w zadziwienie, jak wiele odległych od siebie zagadnień w pewnym punkcie zaczyna się łączyć. Jedna z takich sesji internetowych doprowadziła mnie do napisania tego tekstu o możliwym sojuszu.

Zaczęło się dość nietypowo – natrafiłam na tekst autorstwa Annalee Newitz pt. War and Social Upheaval Cause Spikes in Zombie Movie Production (Wojna i niepokoje społeczne przyczyną wzrostu produkcji filmów o zombie). Tekst ten ubarwiony był wykresem obrazującym współwystępowanie filmów o zombie i wydarzeń takich jak wielki kryzys czy wojna w Wietnamie (zaznaczam „współwystępowanie”).

Dalej moja droga prowadziła do tekstu Zombies are Red, Vampires are Blue, tej samej autorki. Gdzie Newitz prezentuje hipotezę Peter'a Rowe'a dotyczącą symbolicznych obiektów strachu demokratów i republikanów w USA.

Hipoteza jest prosta – przemysł filmowy odzwierciedla lęk przed zagrożeniami wynikającymi z ideologii reprezentowanej przez partię rządzącą. W przypadku dwupartyjnego systemu USA sytuacja wygląda następująco:

  • rządy demokratów wzbudzają lęk (a może są efektem tego lęku) przed krwiożerczymi, elitarystycznymi kapitalistami, których symbolicznym przedstawieniem są wampiry

  • rządy republikańskie żyją lękiem przed rewoltą biednych mas, reprezentowaną przez hordy zombiaków2.

Z artykułu Rowe'a3 dowiadujemy się, że wybór nowego prezydenta USA zbiega się ze wzrostem zainteresowania motywem wampirycznym. Rządy demokratów oraz światowy kryzys na nowo ożywiają lęk przed elitarnymi krwiopijcami.

A teraz nagłe przejście: dlaczego w Polsce nie mamy filmów o zombiakach? Czy chodzi tylko o odmienność kulturową USA, czy może nasze rządy z dziwnych względów nie obawiają się powstania biednych mas zombiaczych? Czemu zawdzięczają to nienależne im poczucie bezpieczeństwa? Może warto zaangażować nasze rodzime maszkary (południce, dusiołki lub burbósze), aby zburzyć ten spokój? W tym momencie porzuciłam te abstrakcyjne rozważania na rzecz bardziej przyziemnych, gdyż kwestia konfliktu elity-masy jest mi bliższa w odmiennym wydaniu.

Chodzi mi o przestrzeń edukacji uniwersyteckiej. Korzystając z omawianej symboliki można stwierdzić, że studenci funkcjonują w niej jako masy zombiacze wartościowe o tyle, o ile ich duża liczba przekłada się na zwiększenie funduszy rządowych. Zwróćcie uwagę na wielkie sale wykładowe, które zapewniają rentowność edukacji masowej – tylko jeden prowadzący, a rzesze słuchają, bez możliwości wejścia z prowadzącym w (znaczącą) interakcję. Płatne studia zaoczne i wieczorowe zapewniają stały dopływ studentów, którzy są „dla uczelni”, a „uczelnia dla nich” już nie – to masy, które ratują budżety swojej, o ironio, Alma Mater4.

Z drugiej strony proces boloński rozbudował nową grupę akademicką – doktorantów jako uczestników studiów doktoranckich. Grupę tę (do której sama należę) w mitologi uniwersyteckiej można klasyfikować jako elitarne wampiry. Zwłaszcza na wydziałach humanistycznych panuje przekonanie, że sam fakt bycia doktorantem jest tak wielkim zaszczytem, że właściwie za łaskę „włączenia do elit” doktoranci powinni uczelni płacić (sic!). Jednak te pozorne elity, zawieszone pomiędzy statusem studenta i pracownika, podobnie jak masy zombiacze przeliczane są na dofinansowanie dla uczelni (jedyna różnica: 1 pseudowampir równa się 5 zombiakom). Na niektórych wydziałach (np. WNS) doktoranci nie otrzymują stypendiów, zakłada się widocznie, że złudne przekonanie o przynależności do elity działa jak amfetamina – pozwala na uczenie się, pracę zawodową (oczywiście poza uniwersytetem), prowadzenie badań, czynny udział w życiu akademickim oraz uczestnictwo w darmowych praktykach dydaktycznych.

Co z tego wszystkiego wynika? Moja propozycja to sojusz studentów i doktorantów. Obie te grupy traktowane są przedmiotowo, a wkład ich pracy w tworzenie wspólnoty uniwersyteckiej nie jest doceniany. Dlatego warto zburzyć ten pozorny spokój i ruszyć masą w pogoni za „móóóóóózgami”, naszymi mózgami – wszystkie zombiaki razem (studnetnci i doktoranci). Produkcja nakręcona na podstawie prawdziwych i dramatycznych wydarzeń ma duże szanse na sukces, a w tym momencie sukcesem będzie przeciwstawienie się widmu utowarowionej edukacji, płatnej na każdym etapie. Czas działać, bo niedługo okaże się, że edukacja bezpłatna zostanie zdelegalizowana (niektórzy uznają państwowe finansowanie szkół publicznych za naruszenie zasady „sprawiedliwej” konkurencji!).

A teraz szczegóły: proponuję zombiaczy flæsh mob. Akademickie zombiaki zjawiają się w jednym miejscu i domagają się głośno „móóóóóózgów” - charakteryzacja mile widziana, ale niekonieczna, gdyż zombiaka poznasz po chodzie i postulatach (chodzi sztywno, bo źle się czuje w odczłowieczonej przestrzeni, która zamienia go w zombiaka, a żąda mózgów, bo czuje się ogłupiany).

Plan filmowy pierwszej odsłony tej alternatywnej produkcji: Targi Akademia 2009, WNS, 19. marca, godz.13.00, dalszych informacji wypatrujcie na kampusie lub domagajcie się jej pod tym adresem - okupeUG@gmail.com.

PS. Akcja ta włącza się w światową inicjatywę na rzecz bezpłatnej i emancypacyjnej edukacji Reclaim Your Education, http://www.emancipating-education-for-all.org/ – odZYSKaj swoją edukację!

SKOPIUJ I PODAJ DALEJ DWÓM KOLEJNYM OSOBOM


1Docelowo całej wspólnoty akademickiej :)

2Warto zauważyć, że filmy takie jak Night of the Living Dead czy Dawn of the Living Dead postrzegane są przez krytyków jako dosadna krytyka kapitalizmu, konsumeryzmu i wyzysku korporacyjnego – patrz http://en.wikipedia.org/wiki/Night_of_the_Living_Dead i podążaj za linkami :)

3P. Rowe, With Obama election comes the return of the vampire, URL: http://www.signonsandiego.com/news/features/20081108-9999-1n8vampire.html

4“Alma Mater (łac. Matka Karmicielka) − uroczysta średniowieczna nazwa nadawana szkołom wyższym.” - http://pl.wikipedia.org/wiki/Alma_Mater

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

test